niedziela, 23 grudnia 2012

Wesołych świąt!!

Przychodzą takie momenty w życiu kobiety, kiedy trzeba coś dla siebie zrobić. Poszłam wiec w piątek do fryzjera - maska regenerująca i podcięcie końcówek z modelowaniem. Po pierwsze wyczynem było samo znalezienie salonu. Ale kiedy już usiadłam z foliowym czepku pod suszarką zrobiło się ciepło i błogo. Nagle... Zerwałam się z przedziwnym wrażeniem, że foliówka na włosach pęcznieje niczym popcorn zamknięty pod folią aluminiową. Chwała, że to tylko mylne wrażenie. Ale szczerze mówiąc przez chwile bałam się, że może mi włosy wypadną... Awaryjnie babcia ma włochatą czapkę -może by mi pożyczyła. I byście się nie spodziewali co się wydarzyło jeszcze w piątkowe popołudnie. Tosiak też był u fryzjera! Co prawda na trzy podejścia, ale nawet sie nie bał maszynki elektrycznej!! Mamusia jest z niego bardzo, bardzo dumna!
Wczoraj jak wiadomo była w mojej kuchni prawdziwa taśma produkcyjna. Ja lukrowałam, a Antek sypał. Potem dołączyła ciocia Ania i Krzemek (Tosio postanowił przechrzcić wuja z "Kemek" na "Krzemek"). Powstawały dzieła sztuki, jednak ciocia fotografka nie przesłała mi dokumentacji na maila, gdyż toczy bój z makowcami. Wybrała metodę "Do trzech razy sztuka". Więc zdjęcia pięknych pierników pojawią się kilka dni później. Zdradzę tylko, że największą fantazją wykazał się wujo...

To jest piernikowy ludzik z maczugą w czerwonym, wełnianym, długim sweterku. I oczywiście w butach z pomponami. Krzemek był z niego bardzo dumny.


Zapomniałam. W piątek wieczorem prywatny pojechał po choinkę. Przyszedł klnąc, bo nie mógł jej objąć. Ale jest piękna i pachnąca i bardzo, bardzo gęsta.



W tym amoku przedświątecznych wrażeń starałam się zrobić tort makowy, który to tak bardzo ubóstwia moja rodzinka. Połączyłam w tym celu dwa przepisy, a właściwie do tradycyjnego biszkopty dodałam po prostu mak i migdały.
Co trzeba zrobić żeby ciasto nie opadło po wyjęciu z piecyka? Dodać mąkę ziemniaczaną. Nawet mój wierny asystent Tonisław nie został dopuszczony do miksera. Białka (6) ubijamy na sztywną piane - włączam mikser i idę ;) Pod koniec wsypujemy powoli cukier (1 szklanka), żółtka (6), szczyptę soli, proszek do pieczenia (płaska łyżeczka) i POWOLI mąkę  (12,5 dag pszennej i 7,5 ziemniaczanej). Mieszamy na wolnych obrotach. Mikserowi dziękujemy w tym momencie. Proszę Tosia o mak, a ten biedak mało się nie zarwał pod puszką maku (kupuje w puszce bo nie mam maszynki, żeby zmielić). Nie wiem ile taka puszka ma w gramach, ale włożyłam całą zawartość. A, no i posiekane migdały. Teraz następuje monotonne mieszanie masy łyżką. I wszystko do dwóch tortownic i pieczemy 40 min w 175 stopniach. Po upieczeniu 10 min powinno ciasto leżeć w piecyku i dopiero wyjmujemy. To było wczoraj. A dzisiaj...
Brutalnie przecięłam placki na pół i nasączyłam:
- filiżanka mocnej herbaty
- trochę wódki / spirytusu
- sok malinowy
Potem ładnie nałożyłam czoko-śliwke (roboty teściowej) i pobiegałam do sklepu upaprana lukrem. Zapomniałam śmietany i kupiłam za całe 6.99 zł. Po drodze załapałam się na cukierka od Pana ochroniarza i dałam w zamian torbę pierników. Obiecałam też przyjść jutro z życzeniami.
I znów mikser ubijał śmietanę, a Antek w kulturalny sposób jadł barszczyk za  pomocą bułki. Prywatny ma ręce jak rasowy murzyn, twarz jak wybielony czarnoskóry człowiek i nastrój jakby chciał mnie ugotować w wielkim kotle na obiad dla całego plemienia. Wiec na dżem położyłam śmietanę i nią też wysmarowałam cały biszkopt. Masę cukrową (o wszyscy świeci) po raz pierwszy robiłam samodzielnie. 1/2 kg cukru pudru, 1 białko, 1 łyżka ciepłej wody i ugniatamy. Potem tylko trzeba rozwałkować i sprytnym sposobem przenieść na ciasto. Ponieważ poczta polska postanowiła, ze jednak nie dojdą przed świętami zamawiane przez internet formy do wycinania z masy cukrowej, użyłam foremek do ciastek. Podoba się wam?
O bałwankach nie będę pisała - poległam  w połowie. Jestem powiedzmy ambitna w kwestii dekorowania i pieczenia i dłubania przy jedzeniu. Ale przy tym przepisie powinno być "dla wytrwałych bez zobowiązań czasowych wobec rodziny".

Wesołych świąt!! 


a jednak dokumentacja piernikobrania 2012 dotarła na mojego maila ;)
zaczynamy....

...lukier trafiał we włosy...

...a to 1/3 pracy...

...w samym środku ludzik cioci fotografki w babcinym sweterku...

...Krzemek z Antkiem...

...nowa fryzura...

A to mój piernikowy ludzik. 

6 komentarzy:

  1. oby pocztówka do Tosia jutro doszła!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale słodkiego masz Facecika! <3 I jego większy kolega jaki fajny :D Rodzina Twoja jakaś, że tak się upodabniają? :D
    Ja w te świeta nie robiłam ciasteczek, bo święta w rozjazdach były :<

    p.s
    świetne zdjęcia, jakim aparatem robione?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten większy kolega (KRZEMEK) to znajomy prywatnego (czyli męża mego). Obaj z moim Tosiem mieli irokezy więc siłą rzeczy się dogadali. A zdjęcia robiła Ciocia Ania fotografka, ale jaki ona ma aparat to nie wiem. ;(

      Usuń

Dziękuję za komentarz :)