czwartek, 3 stycznia 2013

Kurczak pod cytrusowo-serową pierzynką

Jak się macie w nowym roku? Mam nadzieję, że sylwester się udał i kaca nie było. Mnie grudzień pożegnał strachem i niepewnością. Widzieliście kiedyś podwójnie? U mnie pojawiło się to w drugie święto. Myślałam - mam kaca. Ale w czwartek w pracy było gorzej, bo nie umiałam odnaleźć się w przestrzeni. Pojechałam na SOR do Kopernika... Tomografia, rozmowa z neurologiem... Badanie w porządku. Kazał mi się zgłosić do okulisty i przyjść na początku stycznia na rezonans. Lekarz dał też nadzieję, że to minie. W weekend było gorzej. Kiedy szłam nogi niepewnie mnie niosły, jakby nie dawały rady utrzymać ciężaru ciała. Nadszedł sylwester. Zamiast szykować się na imprezę, pojechałam na pogotowie okulistyczne. Pierwsze słowa lekarki "To na pewno nie od oczu, wina leży w głowie". Więc odbyło się kolejne spotkanie z neurologiem - "Tomografia! TERAZ!". Mówił o wykluczeniu jakiejś choroby, na którą zapadają kobiety w tym wieku. Okulistka wyjaśniła mi o co chodzi. To SM (jak ktoś nie wie, niech wpisze w google). Nogi mi się ugięły. Jak się można spodziewać - CT głowy w porządku. Kolejnym badaniem które ma rozwiać przypuszczenia lekarzy jest rezonans magnetyczny z kontrastem. Dostałam leki sterydowe na dwa tygodnie, bo to jeszcze może być zapalenie jakiegoś mięśnia, ale lekarze nie są w stanie powiedzie jakiego. Tak więc zdołowana pojechałam do domu i odwołałam obecność moją i prywatnego na sylwestrze. Zawiozłam Tosiaka do rodziców i potykając się wróciłam do domu. Rozwaliłam buty. Łykam od 3 dni te paskudne gorzkie tabletki i modlę się, żeby było lepiej. Póki co bez zmian. Dzisiaj jadę umawiać rezonans. Zobaczymy co teraz powie neurolog. Proszę, trzymajcie kciuki.
Ale kiedy jestem na zwolnieniu, mam czas, aby popieścić podniebienie prywatnego. Wczoraj garkuchnia serwowała pierś z kurczaka z sosie cytrynowo-pomarańczowym z ryżem. Robione na czuja, ale bardzo dobre. Zdjęć nie ma - nie zdążyłam zrobić. Cieniutko rozbiłam filety i natarłam solą, pieprzem, bazylią i słodką papryką. Zawinęłam w folię i poszłam po Tosiaka do żłobka. Wczoraj pierwszy dzień po chorobie. Jak się możecie domyśleć był lament. Dzisiaj wcale nie lepiej - na salę wszedł w spodniach do połowy założonych, bo nie i nie i nie. Ale bez płaczu. Kiedy wróciliśmy na oliwie podsmażyłam lekko mięso dodając posiekany czosnek. Ryż wrzuciłam do osolonej wody z dodatkiem słodkiej papryki. Starłam skórkę z połowy cytryny i z połowy pomarańczy. To wraz z niewielką ilością soku z pierwszego cytrusa i odrobiną cukru i czosnku podsmażałam na masełku. Już prawie gotowe. Prywatny akurat wszedł do mieszkania. Ryż dochodził, sosik dolałam do mięsa i dusiłam jeszcze przez chwile. Na koniec dałam sporo żółtego sera (oczywiście startego). Efekt był lepszy niż się spodziewałam. Skórki idealnie komponowały się z czosnkiem i serem. Koniecznie spróbujcie. 
Jeszcze jedna pożyteczna rzecz trafiła na konto dnia wczorajszego. Zamówiłam zaproszenia dla Tosia na chrzest. Są oszałamiające. 
Czekam aż się skończy pranie i zmykam do szpitala. TRZYMAJCIE KCIUKI!

P.S. Szkoda gadać co lekarz powiedział. Musze rozważy punkcje lędźwiową. Cholernie się boje. Jestem zła, a efekt nerwów to muffiny...



1 komentarz:

Dziękuję za komentarz :)