Matki i żony powinny być odznaczone
medalem za cierpliwość i poświęcenie. Prywatny swoje humory
wyjaśnił mi tak:
„Kochanie z chorobą jest jak ze
ścianą. Z im większą siłą Ty napierasz na nią, tym ona
bardziej napiera na Ciebie. Więc faceta choroba bardziej atakuje niż
kobietę. Mamy np. więcej mięśni, które nas bolą”.
Więc chyba nie podyskutuje. Antek
wczoraj zastrajkował i nie poszedł na bal przebierańców. Kiedy go
obudziłam o 7.00 stwierdził, że woli się do mnie przytulić. I
poszliśmy dalej spać. Mając dobry humor podjęłam się ugotowania
(pierwszy raz w życiu) zupy fasolowej. Nie spodziewałam się
zachwytu ze strony chłopaków. Sama nie przepadam za grochówką i
fasolową, ale że Prywatny lubi... I wiecie co powiedział? Że
przebiłam o głowę jego mamę jeśli chodzi o zupę. Zaniemówiłam.
Tosiek jednak podzielał moje poglądy i bez ogródek stwierdził, że
on tego nie lubi i „Niedobra ta fasola”. Chcecie przepis?
Proszę.
Wieczorem namoczcie 300g fasoli z
zimnej wodzie i zostawcie na noc. Ziemniaki (3) i marchewkę
obierzcie i pokrójcie w kostkę. Cebulę i czosnek (2 ząbki)
posiekajcie. Fasolę zalejcie świeżą wodą i gotujcie 10min na
dużym ogniu. Potem na mniejszym, aż do miękkości. Pokrojony w
kostkę boczek (200g) podsmażcie z cebulą i czosnkiem. Dodajcie do
fasoli wraz z ziemniakami i marchewką. Gotujemy, aż warzywa będą
miękkie. Doprawcie po swojemu solą, pieprzem i majerankiem. Grzanki
można zrobić tradycyjnie na masełku lub posmarować olejem
wymieszanym z czosnkiem i solą. Smacznego. W przepisie polecają
podawać z natką pietruszki (ja oczywiście o niej zapomniałam).
Późnym popołudniem poszłam do
apteki po antybiotyk dla Tosiaka. Stoję w kolejce i wchodzi starszy
facet w okularach. Na pierwszy rzut oka normalny, porządny obywatel.
Podchodzi do mnie.
„Przepraszam, mogłaby Pani mi 2
zł pożyczyć na aspirynę na ból zęba? Jutro mam rentę, ale nie
wytrzymuję z bólu.”
Powiedziałam, że jak mi starczy to mu
kupię ewentualnie. Zgodził się. Ponieważ kolejka była spora,
facet miał dużo czasu na przemyślenia. I w momencie gdy stanęłam
przy okienku usłyszałam
„Niech mi Pani jednak weźmie
spirytus salicylowy, on 1,80 zł kosztuje. To ja sobie wypalę te
zęby.”
Jednocześnie poczułam woń jaka się
uniosła w całej aptece. Ekspedientka na moją prośbę podała mi
spirytus. Żeby tylko wyszedł. Wiem, że pewnie spożył specyfik w
pierwszej bramie... Prywatny na mnie nawrzeszczał. Ale ja myślałam
tylko o tym, ażeby zniknął wraz z zapachem jaki wydzielał.
W drodze do domu zgubiłam flek. Dałam
moim chorowitkom leki i poczułam ochotę na kokosa. Przekopałam
internet w poszukiwaniu odpowiedniego pomysłu. Znalazłam.

„Mama, zrobisz coś ze mną w
kuchni? Upieczemy coś?”
Hmm... No dobra. To robimy. Ciastka z
żurawiną i kakaem. Niestety powinnam mieć odpowiedni dżem do
nadzienia. Moja lodówka go nie posiadała, więc ciastka wyszły
nieco suche... Następnym razem będą lepsze.
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz :)