środa, 13 lutego 2013

Spirytus na ból zęba

Matki i żony powinny być odznaczone medalem za cierpliwość i poświęcenie. Prywatny swoje humory wyjaśnił mi tak:

Kochanie z chorobą jest jak ze ścianą. Z im większą siłą Ty napierasz na nią, tym ona bardziej napiera na Ciebie. Więc faceta choroba bardziej atakuje niż kobietę. Mamy np. więcej mięśni, które nas bolą”.
 
Więc chyba nie podyskutuje. Antek wczoraj zastrajkował i nie poszedł na bal przebierańców. Kiedy go obudziłam o 7.00 stwierdził, że woli się do mnie przytulić. I poszliśmy dalej spać. Mając dobry humor podjęłam się ugotowania (pierwszy raz w życiu) zupy fasolowej. Nie spodziewałam się zachwytu ze strony chłopaków. Sama nie przepadam za grochówką i fasolową, ale że Prywatny lubi... I wiecie co powiedział? Że przebiłam o głowę jego mamę jeśli chodzi o zupę. Zaniemówiłam. Tosiek jednak podzielał moje poglądy i bez ogródek stwierdził, że on tego nie lubi i „Niedobra ta fasola”. Chcecie przepis? Proszę.

Wieczorem namoczcie 300g fasoli z zimnej wodzie i zostawcie na noc. Ziemniaki (3) i marchewkę obierzcie i pokrójcie w kostkę. Cebulę i czosnek (2 ząbki) posiekajcie. Fasolę zalejcie świeżą wodą i gotujcie 10min na dużym ogniu. Potem na mniejszym, aż do miękkości. Pokrojony w kostkę boczek (200g) podsmażcie z cebulą i czosnkiem. Dodajcie do fasoli wraz z ziemniakami i marchewką. Gotujemy, aż warzywa będą miękkie. Doprawcie po swojemu solą, pieprzem i majerankiem. Grzanki można zrobić tradycyjnie na masełku lub posmarować olejem wymieszanym z czosnkiem i solą. Smacznego. W przepisie polecają podawać z natką pietruszki (ja oczywiście o niej zapomniałam). 

Późnym popołudniem poszłam do apteki po antybiotyk dla Tosiaka. Stoję w kolejce i wchodzi starszy facet w okularach. Na pierwszy rzut oka normalny, porządny obywatel. Podchodzi do mnie.

Przepraszam, mogłaby Pani mi 2 zł pożyczyć na aspirynę na ból zęba? Jutro mam rentę, ale nie wytrzymuję z bólu.” 
 
Powiedziałam, że jak mi starczy to mu kupię ewentualnie. Zgodził się. Ponieważ kolejka była spora, facet miał dużo czasu na przemyślenia. I w momencie gdy stanęłam przy okienku usłyszałam

Niech mi Pani jednak weźmie spirytus salicylowy, on 1,80 zł kosztuje. To ja sobie wypalę te zęby.”

Jednocześnie poczułam woń jaka się uniosła w całej aptece. Ekspedientka na moją prośbę podała mi spirytus. Żeby tylko wyszedł. Wiem, że pewnie spożył specyfik w pierwszej bramie... Prywatny na mnie nawrzeszczał. Ale ja myślałam tylko o tym, ażeby zniknął wraz z zapachem jaki wydzielał.
W drodze do domu zgubiłam flek. Dałam moim chorowitkom leki i poczułam ochotę na kokosa. Przekopałam internet w poszukiwaniu odpowiedniego pomysłu. Znalazłam.
Pianę z dwóch białek wystarczy połączyć z 5 łyżkami cukru pudru, 6 kostkami białej czekolady i 10 łyżkami wiórek kokosowych. Potem dosypujemy po łyżce mąki (mi wystarczyły cztery), aż z masy da się ulepić kulki. Pieczemy 35 min w 150 stopniach. Ciastka, zgodnie z tym co było w przepisie, po upieczeniu były twarde. Więc trzeba je włożyć do puszki lub słoika aby zmiękły. Świetne są maczane w przedpołudniowej kawce. Dzisiaj zrobiłam jeszcze jedne ciacha. Antek rano przyszedł do mnie.

Mama, zrobisz coś ze mną w kuchni? Upieczemy coś?”
 
Hmm... No dobra. To robimy. Ciastka z żurawiną i kakaem. Niestety powinnam mieć odpowiedni dżem do nadzienia. Moja lodówka go nie posiadała, więc ciastka wyszły nieco suche... Następnym razem będą lepsze.
:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz :)