piątek, 21 września 2012

Surimi i kot na ścianie.


Huraaaaa!!! Udało się. Nasze małe mieszkanko na cichym osiedlu...
Chociaż ściany jeszcze są puste i echo jest jak cholera, to kuchnia prawie w pełni wyposażona. Znaczy tak myślałam, ale wczoraj się bardzo zdziwiłam. Antek chciał zrobić kruche ciasteczka. Więc szukam wałka, a tu... wałka nie ma. Pytam się Tosia czy nie słyszał o miejscu pobytu poszukiwanego, a on "Pan Hilary, ma na nosie wałek". Więc wałkowaliśmy folią aluminiową i myślcie co chcecie, ale 3-latki potrafią upiec wręcz idealne kruche smakołyki. A potem zgrabnie wszystkie zjeść.
Dzisiaj kolejny dzień, na szukaniu mebli i dalszego wyposażenia. Tak się zajęłam szperaniem w internecie, że zapominałam o zawiłej sałatce z surmii, którą obiecałam mojemu prywatnemu. Jak już się zebrałam do roboty nastąpiło kolejne zdziwienie - nawet sałata w lodówce nie zawitała, znaczy zapomniałam kupić... W takich momentach pojawia się łaskawy mąż, który wsiada w auto i jedzie po zakupy.
Co jak co, ale posiekanie surmii przy Tosiaku biegającym po ścianach jest wyzwaniem. Zwłaszcza, jak za małym biegnie duży, a między nimi ucieka kot, myśląc że to pora kolacji i wszyscy pędzą dać mu jeść. Chłopaki polegli na kanapie. "I na ostatku kwaka na trawkę", bo kot wypada z zakrętu i ląduje na ścianie...  Poezja ;)
Garkuchnia dzisiaj serwowała:
mix sałat z surmii w sosie winegret z majonezem i cytryną

Proste w swojej prostocie, ale mówią że pycha. Nawet Tosiek się przekonał.
Smacznego!

Następny wpis pewnie będzie po zakupie miksera - wciąż mi go brak.

1 komentarz:

Dziękuję za komentarz :)