Mgła,
śnieg, mgła i znów drobny śnieg... Zaliczyłam dwie kawy i ciągle
chce mi się spać. Jeszcze jakby tego było mało to w Antka diabeł
wstąpił. Krzyczał, ruszał wszystko czego mu nie wolno, skakał z
parapetu i rozsypał w mieszkaniu okruszki dla ptaków. A po długim
boju poszedł lulać. Na dokładkę prywatny zadzwonił, że będzie
w pracy do 22.00 bo jakiś kondensator poszedł, czy jakoś tak. Więc
spędzam popołudnie z laptopem i małym zwierzątkiem o imieniu
"Pou" mieszkającym w tablecie. Kupiłam dzisiaj dla
stworka limonkowe gatki. Uroczy jest.
O,
dzwonił prywat, że już wraca. To trzeba nad jakimś obiadem
pomyśleć. Mam ciasto na naleśniki, więc nadzieje je szpinakiem. I
mąż będzie szczęśliwy. Wiem, ze to mało ambitne, ale mam dla
was coś innego. Pamiętacie z dzieciństwa i nie tylko smak słodkiej
kaszy manny? Ja osobiście wolałam taką gęstą, że łyżka
stawała. Naturalnie z sokiem malinowym. Dzisiaj będzie jej nowa
odsłona, w formie tarty.
Pierwszy
krok to w 1,5 szklanki mleka musicie ugotować mannę. Tylko błagam
nie przypalcie! Chyba, że ktoś lubi pazurkami skrobać garnek.
Osobiście nie polecam. Kiedy masa już wystygnie kolejno dorzucamy:
2 jajka, 100g cukru, cukier waniliowy i 2 czubate łyżki mąki.
Miksujemy na gładko. A teraz delikatnie rozprowadzamy odrobinę
masła po dnie i bokach formy do tarty (lub też tradycyjnej
tortownicy). Wylewacie ciasto i na wierzch zgrabnie układacie owoce.
Ja wybrałam jabłka i gruszki, ale macie tu pełną dowolność. Na
30 min do 200 stopni i gotowe. Mówię wam, pycha ;)